Doliną, halą, polaną w towarzystwie krokusów czyli Tatry Zachodnie wiosennie.
Pierwszy tegoroczny wpis będzie o krótkim wypadzie we dwoje, bez dzieci. Wyjazd w ostatnich dniach kwietnia planowałam od dawna, plany ciągle się zmieniały, miejsc, które mieliśmy odwiedzić było kilka: od Londynu i Pragi po Bałtyk. Niestety, czasem tak się wszystko układa, że musimy rezygnować z wielu planów i pomysłów a miejsca, które chcieliśmy odwiedzić odkładamy na bliżej nieokreśloną przyszłość. Praga, na którą nastawiałam się najbardziej, mam nadzieję, pojawi się wkrótce na naszym szlaku. Tym razem się niestety nie udało.
Kiedy już myślałam, że z tego długo oczekiwanego kwietniowego wyjazdu nic nie wyjdzie, w głowie pojawił się nowy pomysł, dużo bliższy i krótszy niż poprzednie ale bardzo kuszący.
I tak 25.kwietnia, w środę, dzieci zostały podzielone między obie babcie a my następnego dnia wcześnie rano ruszyliśmy zatłoczoną drogą numer 1 na południe, kierunek Tatry!
Po ponad 3 godzinach jazdy docieramy na miejsce, naszym celem jest parking na początku Doliny Chochołowskiej. Zostawiamy samochód, płacimy z góry za dwa dni (35zł.) i ruszamy. Jednak nie w stronę Polany Chochołowskiej i schroniska, tam dotrzemy dopiero wieczorem. Teraz idziemy zielonym szlakiem w drugim kierunku, do Doliny Kościeliskiej. Po niecałej godzinie jesteśmy w Kirach i idziemy w górę Doliny Kościeliskiej. Po kolejnych 30 min. dochodzimy do skalnej Bramy Kraszeskiego, Tuż przed nią, po prawej stronie odchodzi niebieski szlak. Szlak prowadzi na Polanę na Stołach, jest to "ślepy" szlak, prowadzi jedynie na tą polanę. Dzięki temu jest na nim zawsze pusto, ponoć nawet w szczycie wakacyjnego sezonu, kiedy Doliną Kościeliską przechodzą tłumy.
Skręcamy w prawo i zaczynamy mozolną wędrówkę do góry. Muszę przyznać, że idzie mi się bardzo ciężko, nie mam zupełnie kondycji a podejście jest dość strome. Na szczęście idziemy cały czas w lesie i dzięki temu ,słońce nie utrudnia jeszcze bardziej wędrówki. Po 50 min. docieramy na małą polankę, gdzie robimy sobie krótką przerwę. Ja liczę po cichu, że czas przejścia, który był podany na znaku na dole - 1h. 15 min. - był zawyżony i szybciej dojdziemy do celu. I tak jest w rzeczywistości, bo już po następnych 10 min. docieramy na Polanę na Stołach, czyli od zejścia z Doliny Kościeliskiej szliśmy godzinę i to dość wolnym krokiem. Zdecydowanie warto zejść z tamtego szlaku i wspiąć się na położone na wysokości 1428 m Stoły.
Jest tu przepięknie. Opadająca dość stromo w dół polana, na niej trzy, drewniane szałasy i przepiękny widok.
I coś, co jest też niezwykle ważne w górach: cisza i spokój. Oprócz nas jest tu tylko jeden turysta a podczas całego naszego pobytu na Stołach przyszły jeszcze zaledwie cztery osoby, plus dwie osoby spotkaliśmy na szlaku.
Znajdujemy sobie miejsce w górnej części polany i oddajemy się słodkiemu lenistwu, popijając piwko oraz podziwiając widoki. Przed nami są Czerwone Wierchy, kawałek dalej Giewont. Pogoda idealna, bezchmurne niebo i słońce, jedynie wiatr mógłby być ciut mniejszy. Jest mi tak dobrze, że nie mam ochoty schodzić na dół... My wracamy do Kościeliskiej, cofamy się nią na Cudakową Polanę i skręcamy w czarny szlak prowadzący do Doliny Chochołowskiej. Polana na Stołach była dodatkową przyjemnością, głównym celem naszego wyjazdu jest Polana Chochołowska i kwitnące tam krokusy. Zresztą krokusy towarzyszą nam przez całą drogę. Były i na dole Doliny Chochołowskiej, tuż obok parkingu, były przy szlaku, którym szliśmy do Kir, były w Dolinie Kościeliskiej, nawet kilka było na Stołach. Liczymy, że na Polanie Chochołowskiej będzie ich dużo więcej. Ale zanim tam dojdziemy musimy przejść czarny szlak, łączący obie doliny. Już od początku szlak prowadzi mocno pod górę, po ok. 20min. docieramy do niewielkiej, uroczej polanki: Przysłop Kominiarski. Tutaj też są drewniane szałasy i oczywiście również kwitną tu krokusy. Jest tu tak ładnie, że postanawiamy zrobić sobie krótki postój i wygrzewamy się w słonku jak jaszczurki.
Jestem już bardzo zmęczona, nie myślałam, że to przejście będzie aż takie męczące ale jednak śnieg mocno utrudniał wędrówkę. Przejście z Kościeliskiej zajęło nam ok. 2godz. i na całym tym szlaku nie spotkaliśmy ani jednej osoby! Przed nami ostatni odcinek dzisiejszej wędrówki, według znaków do schroniska dojdziemy w ciągu godziny. Drepczemy więc szeroką drogą, która praktycznie cała pokryta jest śniegiem i lodem. Wreszcie jesteśmy na Polanie Chochołowskiej, polanie, która stała się cała fioletowa, w całości pokrywa ją niesamowity, fioletowy dywan. Ja jednak nie mam już siły na podziwianie tych pięknych widoków, marzę jedynie, żeby znaleźć się w schronisku. Do jutra krokusy nie przekwitną...
Następnego dnia budzimy się dość wcześnie, za oknem piękne słońce i bezchmurne niebo. Nie ma sensu tracić czasu na wylegiwanie się w łóżku czy siedzenie w schroniskowej jadalni. Pakujemy więc do plecaka kilka rzeczy i ruszamy na polanę. Dziś zjemy śniadanie wśród krokusów, z pięknym widokiem na tatry. Na polanie jest zaledwie kilka osób. Warto przyjechać tu w tygodniu i przespać się w schronisku. Pamiętam, jak przyszliśmy tutaj trzy lata temu, w niedzielę. Wszędzie były tłumy ludzi, drogą płynęła rzeka ludzkich ciał, straszne... Tamtą wycieczkę opisałam tutaj. Choć był to też koniec kwietnia, krokusów było już znacznie mniej, w tym roku wiosna przyszła później. A my trafiliśmy chyba w moment kiedy fioletowych kwiatów jest najwięcej. Dosłownie całą polanę pokrywa cudowny, filetowy dywan, nie mogę oderwać od nich oczu i cały czas robię zdjęcia...
Po zjedzeniu szarlotki i wypiciu pysznej kawy żegnamy się ze schroniskiem ale nie z polaną. Idziemy ścieżką w stronę kapliczki i w jej okolicach, w górnej części polany, tuż pod lasem, mamy zamiar spędzić kolejne 2 godziny. Chcemy jeszcze przed zejściem do parkingu nacieszyć się pięknymi widokami i spokojem, jaki tu panuje. I naładować nasze słoneczne baterie! Lenimy się popijając piwko, choć zdążyło się trochę ogrzać i tak smakuje bosko. Właśnie po takie chwile przyjeżdżamy we dwoje w góry, po tą ciszę, ten spokój, po te leniwe chwile, kiedy możemy podziwiać piękno przyrody. Po te chwile we dwoje, na luzie, na spokojnie, bez pośpiechu i bez dzieci. One są bezcenne.
I tak kończy się nasz krótki pobyt w Tatrach Zachodnich, było pięknie! Nie zdobywaliśmy wprawdzie żadnych szczytów, ale nie po to przyjechaliśmy. Przyjechaliśmy po piękne widoki, śpiew ptaków, po wspólne, leniwe chwile, po tatrzańskie powietrze i słońce. Naładowaliśmy nasze słoneczne baterie na długo i stęsknieni wracamy do dzieci.
Wspaniały opis bo cudne spędziliście chwile. Nie ma to jak pobyć ze sobą w tak pięknych okolicznościach, nasycić oczy i duszę pięknem, szczególnie świętując rocznicę ślubu i wiedząc że w domu czekają ukochane dzieci. Chwile spędzone we dwoje bezcenne, to one pozwalają naładować się pozytywną energią i zebrać siły na następny czas.
OdpowiedzUsuńŻyczę reszty życia równie pięknej lub jeszcze piękniejszej aby zawsze znalazła się chwila na bycie we dwoje a Wy o to szczęśliwie dbacie. Pozdrawiam
Bardzo dziękujemy :)
UsuńNawet Polana Chochołowska może być jeszcze piękniejsza, gdy znajdą się na niej tacy ludzie jak Wy :)
OdpowiedzUsuńAsiu, widok zachwycający, opis fantastyczny, a uczucie dobrze znane. Nasze rocznice ślubu obchodzimy zazwyczaj w Tatrach, więc doskonale wiem o czym piszesz. Pozdrawiam Was serdecznie.
OdpowiedzUsuń